wtorek, 6 sierpnia 2013

Łyk czegoś mocniejszego


Dzisiaj coś z napojów wyskokowych, specjalnie dla wszystkich Panów,
którzy czytają mojego bloga. Choć Panie również będą zadowolone i na
pewno chętnie w upalny sobotni wieczór uraczą się takim nietuzinkowym
drinkiem.

Cytrynówka Jarka

Przepis pochodzi od mojego szwagra Jarka i rozprzestrzenia się z
prędkością geometryczną. Każdy,  kto jej spróbuje, zrobi wszystko za
przepis! Hmmm...właściwie nie wiem, dlaczego tego nigdy nie
wykorzystałam....np. prace ogrodowe za przepis :-). Dziś macie go
całkowicie za darmo!




Będziecie potrzebowali:
1 litr spirytusu
1 litr wody mineralnej
8 cytryn
250 g miodu ( najlepiej lipowego lub wielokwiatowego)
250 g cukru

A wykonanie jest banalnie proste:
W wodzie mineralnej rozpuszczamy miód i cukier. Z umytych cytryn obieramy
tarką do warzyw tylko żółtą skórkę i wrzucamy do spirytusu.
Zostawiamy ją na 12 godzin. Wyciskamy sok z cytryn i wlewamy do wody z
cukrem i miodem. Po 12 godzinach dolewamy jeszcze spirytus ( bez skórek
cytryny, skórki wyrzucamy) . I właściwie gotowe. Teraz tylko nalewkę
musimy odstawic na co najmniej tydzień. Warto zaczekać :-)




Panowie lubią pić ją zwyczajnie, w kieliszku. Ale na letnią imprezę w
upalną noc zachwyca wszystkich cytrynówka z wodą gazowaną, świeżą
miętą
i mnóstwem lodu. Takiego drinka uwielbiają obie płcie :-).

Do alkoholu właściwie zachęcać nie powinnam, ale spróbujcie, a nie
pożałujecie!

Ogromne podziękowania dla Jarka za przepis i przyzwolenie na jego
rozpowszechnianie.

Miłych upalnych wieczorów. Cieszmy się nimi, póki nas lato jeszcze
chwilę chce rozpieszczać!

czwartek, 1 sierpnia 2013

Dobrze, dobrze... już jestem !!!

 
Po długiej, wakacyjnej przerwie! Ale już wróciłam! I będę znów
pisać!
Nie miałam pojęcia bladego, że wiele z Was czyta te moje wypociny :-). I
nawet na nie czeka! Nieprawdopodobne! :-) . Dostawałam wiele e- maili i
telefonów
z "ochrzanem": gdzie kolejny wpis! I cóż to za wakacyjne lenistwo mnie
ogarnęło, że nic na blogu się nie dzieje!!! Ok, ok!!! Już zabieram
się do pisania!!! I mimo, że zajęć w wakacje mam dużo, dużo więcej (
klientki, wyjazdy, spędzanie każdej chwili z dziewczynkami, podlewanie
ogrodu, kwiatów przed domem....itd., itp.), to macie rację, chwilkę dla
bloga co jakiś czas mogę znaleźć! Dziękuję więc za kopa w tyłek i
biorę się do pracy!!!!

Połowa wakacji za nami. Upał, upał, upał. Koniecznie trzeba chronić
dzieci
i siebie przed skwarem, nosić kapelusze ( najlepsze te z dużym rondem
oczywiście :-)), używać wysokich filtrów przeciwsłonecznych i dużo
pić. Dzisiaj przedstawię Wam propozycje na ....wodę. Ale nie taką
zwykłą, tylko urozmaiconą! Woda wiadomo, najlepsza. Lecz jeśli jej
picie zalatuje już Wam lekko nudą, to koniecznie spróbujcie ją
delikatnie podrasować :-).

Woda z pietruchą!
 



Moja ulubiona!
Wystarczy wrzucić do dzbanka z wodą mineralną umyte gałązki natki
pietruszki, ale koniecznie zdobytej z " dobrego źródła", by nie
zawierała nawozów i innych świństw. Z własnego ogródka najlepsza. Do
tego wycisnąć sok z cytryny ( ilość według upodobań). I właściwie
to tyle. Może jeszcze lód by się przydał.
 
 



Taka woda to źródło bardzo dobrze wchłanialnego żelaza, którego
mnóstwo znajduje się w natce pietruszki. Wchłanianie wspomaga płynna
postać oraz kwaśne środowisko ( stąd cytryna). O wspaniałym działaniu
wody pietruchowej przekonałam się będąc w ciąży z Jagienką. Miałam
bardzo niski poziom hemoglobiny i zaczęłam codziennie wypijać
półtoralitrową flachę tej wspaniałości. Mój lekarz nie chciał mi
uwierzyć, że bez jakiejkolwiek aptecznej suplementacji aż tak poprawiły
mi się wyniki. No cóż... Nie zawsze konieczne są jednak dragi.
Taka woda pomoże także  w ogólnym osłabieniu oraz pomoże oczyścić
organizm. Ale powtarzam: natka musi być uprawiana całkowicie bez nawozów
i środków ochrony roślin!!!

A tak wogóle to natka pietruszki jest super :-)





Następnym razem inna woda, równie pyszna. Na zdrówko!!!

środa, 19 czerwca 2013

Truskawek część druga


W truskawkowym menu nie można pominąć obiadu. Jako dodatek do dania
głównego lub lekki lunch polecam sałatkę z młodych liści szpinaku i
truskawek, z prażonymi ziarenkami słonecznika i lekkim dressingiem.


Sałatka z młodych liści szpinaku z truskawkami

Składniki ( na 1 porcję):
garść umytych młodych listków szpinaku
opcjonalnie kilka środkowych ( najmłodszych) listków sałaty
kilka truskawek
łyżka nasion słonecznika
kilka małych kulek mozarelli

Dressing
3 łyżeczki oliwy
1 łyżeczka octu balsamicznego
szczypta soli

Wykonanie banalnie proste:
Wszystko umyć, poukładać w salaterce, składniki sosu wymieszać i
polać sałatkę. Jeśli to małe samodzielne danie, to warto do niego
podać chlebowe paluszki grissini lub grzanki z bagietki z oliwą i nutką
czosnku.




Do popołudniowej herbatki w ogrodzie w sezonie truskawkowym gorąco
polecam bardzo szybkie, babkowe ciasto z kruszonką. Lekkie i pyszne, nie
można go nie lubić!

Babkowe ciasto z truskawkami i kruszonką

Składniki:
4 jaja
1 szklanka cukru
cukier waniliowy lub odrobina esencji waniliowej
pół szklanki oleju
1,5 szklanki mąki
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
owoce

Kruszonka:
szklanka mąki
5 łyżek cukru ( może być zmieszany z cukrem brązowym)
1 łyzka cukru waniliowego
15 dag masła

Wykonanie:
Kruszonkę zagnieść i włożyc do lodówki. Całe jaja zmiksować z
cukrem, dodać olej i dalej miksować. Na koniec dodać mąkę z proszkiem
do pieczenia i oczywiście wszystko miksować.
Blachę wysmarować tłuszczem i wysypać bułką tartą. Można upiec
ciasto także w okrągłej tortownicy. Będzie wtedy wyższe. Ja często
ostatnio piekę to ciasto w trzech aluminiowych płaskich jednorazowych
tackach. Można łatwiej je wtedy spakować rodzinie do szkoły i pracy lub
zabrać na piknik.
Ciasto wylewamy do formy, wykładamy owoce. Truskawki musimy najpierw
obtoczyć w mące. Ciasto jest równie wspaniałe z malinami, również
mrożonymi. Wszystko posypujemy kruszonką i pieczemy w temp. ok. 170
stopni przez: 30 minut- dla foremek płaskich i dużej blachy lub 45-50
minut- dla tortownicy. Po wystygnięciu ciasta posypać cukrem pudrem.





A wieczorem, gdy dzieci już pójdą spać, można się wyluzować i
podelektować duetem idealnym: schłodzonym  szampanem z truskawkami!
No dobrze, nie był to szampan, tylko Cava, ale lodowata i niezła i  wypita w
najlepszym dla mnie towarzystwie :-)


 

czwartek, 13 czerwca 2013

Nareszcie są !!!

Nasze, polskie, pachnące i soczyste! Truskawki!!!! Według mnie jedne
z najwspanialszych owoców. Choć sezon trwa krótko, trzeba się nimi
nacieszyć na maxa! Dlatego jemy je codziennie, pod wieloma postaciami.
Zaczynamy od śniadania :-).

Ulubione śniadanie dziewczynek i taty:
Gofry z bitą śmietaną i truskawkami
       




I ulubione śniadanie mamy ( czyli moje :-)):
Truskawki z jogurtem naturalnym i muesli



Jeśli nie lubicie jogurtu naturalnego, to możecie go nieco osłodzić
miodem i dodać odrobinę miąższu wanilii lub trochę esencji waniliowej.
Lub zamiast tego szczyptę osobiście zrobionego cukru waniliowego ( wystarczy
po prostu włożyć kilka lasek wanilii do pudełka z cukrem, ten ze sklepu
to niestety nie cukier waniliowy, lecz wanilinowy ze sztucznym aromatem ).
Muszę koniecznie kiedyś opisać, jak zrobić świetną esencję waniliową.
Muesli najlepsze do tego jest jakieś chrupiące. I oczywiście gałązka mięty
z ogródka, dla smaku i estetyki :-). Bo wiecie....je się oczami!

A teraz przepis na ulubione gofry moich córek. Dostałyśmy go od cioci
Mirki. Jeśli tylko posiadacie specjalną maszynkę do robienia gofrów,
reszta to już przyjemność i zabawa. My taką maszynkę kupiliśmy
kiedyś na jakiejś wystawce z używanymi sprzętami z Niemiec, ale są one
do kupienia bez problemu w sklepach AGD lub na Allegro.

Gofry

450g mąki
pół litra mleka
2 łyżki cukru pudru + ew. trochę do posypania
szczypta soli
100g masła roztopionego
2 jaja
2 pełne łyżeczki proszku do pieczenia

Jajka ubić z cukrem pudrem, dodać resztę składników i ubić wszystko
razem.
I ot cała filozofia. Konsystencja ciasta naleśnikowego.


Ciąg dalszy truskawkowego menu jutro. A w nim sałatka z młodego
szpinaku
i truskawek oraz szybkościowe ciasto babkowe z truskawkami i kruszonką,
które uwielbia każdy!!!

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Stylowe hand made !!!

Kiedyś w "Vogue" widziałam zjawiskowe byty i torebkę całe pokryte
piórkami. Kosztowały krocie ! Długo chodziły mi po głowie, wpadłam w
małą obsesję :-).

Zdobyłam wkrótce mnóstwo pięknych piórek, dzięki Dorocie i
Jarkowi, którzy polują na bażanty (okropne!!!!- ale obłudna jestem,
piórka to wzięłam!!!! Rosół z bażanta też uwielbiam!). Mój mąż
pukał się w głowę, gdy to zobaczył. Ale ten wspaniały mężczyzna
znosi dzielnie wszystkie moje fanaberie!!!! Siedziałam więc przez pół
nocy w piórach, kleju, bałaganie i tworzyłam! Efekt możecie ocenić
sami :-)









Buciki już są nieco podniszczone, ponieważ używam ich na codzień. I
wbrew pozorom wcale nie są delikatne jak piórko :-).
Pięknie wyglądały także założone do wieczorowej jedwabnej sukni. Na
eleganckim Balu Myśliwskim bardzo zwracały uwagę. Jeszcze nigdy aż tyle
kobiet nie pytało mnie o części mojej garderoby :-). Były ciekawe,
gdzie je kupiłam i mówiły, że zapewne musiały kosztować fortunę.
Tak, kosztowało mnie to jedynie mnóstwo czasu :-).
Dziękuję Dorocie i Jarkowi za te piękne piórka!!!

wtorek, 4 czerwca 2013

Domowy makaron

Jak już zapewne zdążyliście zauważyć, jesteśmy rodziną typowo
makaronową (makaroniarską?! :-)). Uwielbiamy makarony pod każdą
postacią. Najlepsze są jednak makarony domowe, zrobione samodzielnie.
Kiedyś w to nie wierzyłam, bo cóż może być za różnica między
makaronami !? Oj jest!! I to diametralna! Mamy już nawet swój ulubiony
przepis na włoski makaron. Wyrobienie ciasta na dobry makaron wymaga nieco
siły, lecz prawdziwym wyzwaniem było jego wałkowanie! Ciasto jest dość
zwięzłe
i niestety lubi się kurczyć w trakcie wałkowania.
Już się tym nie przejmuję, bo właśnie stałam się szczęśliwą
posiadaczką wspaniałej maszynki do makaronu (wylicytowałam na Allegro).
Dość duża jest w porównaniu z innymi, ciężka i dobrej jakości.
Udało mi się nabyć ją po bardzo okazyjnej cenie ( całe 40 zł :-)),
gdyż był to towar powystawowy
z nieco uszkodzonym pudełkiem. A co mi tam pudełko :-)!
No teraz to makaron robię z przyjemnością! A efekt? No cóż.... Sami
spróbujcie!




Makaron:

Składniki:
450 g mąki pszennej
2 łyżeczki soli
4 jajka roztrzepane
2 łyżki oliwy z oliwek

Wykonanie:

1. Mąkę wsypać do dużej misy i zmieszać z solą
2. Pięścią zrobić w mące wgłębienie i wlać do niego jajka i oliwę.
Połączyć wszystko razem na jednolite ciasto
3. Wyłożyć na oprószoną mąką stolnicę i zagniatać przez ok. 5
minut. Jeśli ciasto jest zbyt twarde, to dodaję nieco wody, jeśli zbyt
wilgotne to trochę mąki. Gotowe ciasto owinąć folią spożywczą i
umiescić na co najmniej 15 minut w lodówce, aby odpoczęło.
4. Ciasto wyjąć z lodówki, podzielić na dwie części i cienko
rozwałkować. Można sobie przy tym nieźle mięśnie wyrobić i stracić
mnóstwo kalorii, które oczywiście nadrobicie zjadając ten pyszny
makaron :-). A jeśli macie taką sprytną maszynkę jak ja, to rozwałkuje
ciasto pięknie za Was.
5. Cienko rozwałkowane ciasto delikatnie podsypać mąką, aby się nie
kleiło, złożyć na trzy części i pokroić w wąskie, długie paski.
Można oczywiście także zlecić to sprytnej maszynce do makaronu :-).
6. Świeży makaron gotujemy w dużej ilości wrzącej wody przez 2-3
minuty, na półtwardo.

Te ilości składników wystarczą do zrobienia makaronu dla 4 osób.
Jeśli to dla Was za dużo, możecie surowy pokrojony makaron wysuszyć.
Wystarczy go po prostu oprószyć maką,  zostawić na stolnicy ( nie
przykrywać) i co jakiś czas " poprzerzucać", aby się nie kleił.
Makaron wyschnie na wiór. Należy go schować do pudełka lub torebki
papierowej i ugotować, kiedy będzie na niego ochota ( gotuje się nieco
dłużej). Moja babcia, gdy przygotowywała domowy makaron, zawsze robiła
go więcej i suszyła. Wspomnienia z dzieciństwa :-).



Z tego ciasta możecie zrobić spaghetti, tagliatelle ( paski szerokości
ok. 1 cm), płaty lasagne, pierożki ravioli lub inne makaronowe
wspaniałości.

Jako szybki włoski obiad polecam makaron z tego przepisu ( np.
tagliatelle) polany rozpuszczonym masłem z rozgniecionymi ząbkami czosnku
( ilość według uznania), posypany posiekaną natką pietruszki i
wiórkami świeżo startego parmezanu. Proste, szybkie, cudowne!!!

niedziela, 2 czerwca 2013

I koniec długiego weekendu !


Długi weekend z Dniem Dziecka pośrodku był pogodowo okropny! Lało
prawie cały czas. Co oczywiście nie powstrzymało nas od spędzenia
wspaniałych chwil w naszym rodzinnym gronie. Kręciliśmy program
kulinarny, który prowadziły nasze córki :-) (świetna zabawa!!!).

 

Odwiedziliśmy także Międzynarodową Wystawę Psów (śniło mi się,że
wzięliśmy drugiego psa ze schroniska, mopsika w kolorach naszego
Jogiego!- muszę to z pamięci wymazać, bo gotowam to zrobić!),
uczyliśmy jeździć Jagienkę na rowerze ( już prawie umie, choć z
każdej " lekcji" wracaliśmy przemoknięci, bo deszcz lał co chwila),
degustowaliśmy lody w kawiarniach, oglądaliśmy stare filmy i nawet się
wyspaliśmy! Osobiście to jestem wręcz przespana, spałam codziennie do
8.30!!! Każdego dnia wspólnie gotowaliśmy coś pysznego: lasagne ze
szpinakiem z własnoręcznie zrobionych płatków makaronowych, risotto
z borowikami oraz grillowane polędwiczki, czosnkowo-koperkowe dorady
z grilla z grillowanymi zielonymi szparagami i prażonym sezamem....i
różne inne takie tam.... :-)
Na szczęście niedziela kończąca długi  weekend raczyła nas
przepiękną pogodą. Wskoczyłyśmy z Olimpią w rolki i heja z Jogim na
Skate Plazę! Trochę stresa miałam, bo jeździłam na rolkach ostatnio w
zeszłym roku. Ale Oli, która już sobie świetnie poczyna na tych
kółeczkach, o moim strachu nawet słyszeć nie chciała. Podła :-).
Adrian i Jagienka ćwiczyli jazdę na rowerze ( znaczy Jaga tylko, Adrian
jeździ całkiem nieźle :-)!)




Oczywiście przerwa na lody i łyk wody wielce była wskazana!


Sportowy dzień zakończył się drobnym upadkiem z rowerka :-(. Ale
plasterek wszystko załagodził!!! Plasterek dobry na wszystko!!! I krem
niweja oczywiście :-)





Miłego tygodnia!!!!

poniedziałek, 27 maja 2013

Puszyste muffinki



Puszyste muffinki 


Już taka ze mnie Matka Polka, że w każdej prawie wolnej chwili pichcę,
szykuję i wymyślam, co tu zrobić do jedzenia dzieciom do szkoły (
właściwie dopiero jedno z dwójki moich młodych do niej uczęszcza :-))
i mężowi do pracy. Ostatnio upiekłam muffinki, do których przepis
podstawowy zaczerpnęłam z bloga  "Dzikowiec od kuchni". Przepis
oczywiście zmodyfikowałam i dodałam to i owo, lecz przyznać trzeba, że
muffinki były pyszne i niesamowicie puszyste. A z muffinami i ich
puszystością różnie bywa. Wszystko za sprawą gazowanego napoju, który
pojawia się w składnikach.


 
Składniki ( na ok. 12 szt.) - 220 g mąki pszennej, - 160 g cukru, - 2 łyżki wiórków kokosowych - 2 łyżeczki proszku do pieczenia, - cukier waniliowy lub odrobina esencji waniliowej - szczypta soli, - 150 ml oranżady (lub innego gazowanego napoju, ja dodałam gazowaną wodę z odrobiną syropu brzoskwiniowego, bo u nas krucho ze słodkimi gazowanymi napojami :-)) - 100 ml oleju, - 2 jajka, - tabliczka dobrej gorzkiej czekolady - składniki na kruszonkę: 2 łyżki masła, 2 łyżki cukru, 1/4 szklanki mąki, łyżka wiórków kokosowych Wykonanie: 1. Wszystkie składniki suche (przesiana mąka, wiórki, proszek do pieczenia, cukier, sól) mieszamy. 2. W oddzielnej misie łączymy składniki mokre: oranżada, olej, jajka. 3. Łączymy składniki suche z mokrymi. Nie mikserem, lecz zwykłą łyżką lub trzepaczką 4. Dodajemy dość drobno pokrojoną czekoladę 5. Wypełniamy foremki do muffinek do 2/3 wysokości 6. Posypujemy kruszonką. Najlepiej zagnieść ją wcześniej ( zagniatamy razem wszystkie składniki) i włożyć na trochę do lodówki, będzie się łatwiej kruszyć. 7. Pieczemy w rozgrzanym do 200 stopni piekarniku ( góra + dół, bez termoobiegu) przez 20 minut. I tyle.
 
W zaczerpniętym przepisie autorka robiła babeczki bez czekolady i wiórków, a na wierzch każdej z nich układała pokrojone w kosteczkę i wymieszane z cynamonem jabłka i kruszonkę. Też robiłam i są wyśmienite! Takie szarlotkowe muffinki. Pachną niebiańsko! Ślinka mi leci :-)

wtorek, 21 maja 2013

Born in the USA !!!

To taka mała młodzieżowa stylizacja w amerykańskich barwach!
Olimpia i Oskar pozowali na leszczyńskiej Skate Plazie.

 








Olimpia:
- T- shirt - Reserved
- kurtka jeansowa- H&M
- kamizelka ze skóry i futra - second hand
- legginsy - Cubus
- conversy All Star - Ebay
- okulary Ray Ban Aviator

Oskar:
- ciuchy - z irlandzkich sieciówek ( dokładnie nie pytałam :-))
- chusta - Allegro

niedziela, 19 maja 2013

Mój kosmetyczny niezbędnik

 
Na pewno każda z nas ma takie rodzynki w torebce, bez których się
nigdzie nie rusza. Dziś z przyjemnością pokażę Wam swoje. Wszystkie z
nich są doskonałej jakości i sprawdzone. Używane przeze mnie zawsze,
często stanowią SOS w nagłych wypadkach , np. na wyjazdach. Wielokrotnie
uratowały nasze dobre samopoczucie :-)


1. Balsam do ust Carmex - pozycja konieczna!!! Znajduje się w każdej
mojej torebce, na nocnym stoliku, w łazience, w kuchni, w pracy i w
samochodzie. Dodatkowo obdarowałam nim całą rodzinę i wszyscy zgodnym
chórem stwierdzili, że lepszego kosmetyku do pielęgnacji ust nie mieli
(balsam Uriage z apteki też jest rewelacyjny, lecz Carmex jest w lepszej cenie - zaledwie
8 zł). Kupuję go zwykle w Rossmanie. Jest w różnych smakach ( miętowy,
jaśminowy, wiśniowy), ale ja niezmiennie używam tradycyjnego. Ma on
dość dziwny i charakterystyczny smak, mentolowy z odrobiną kamfory.
Bardzo nawilża, chroni i wygładza usta, nawet mocno spierzchnięte.

2. Krem z wysokim filtrem La Roche- Posay Anthelios XL.  Od kilku lat
unikam opalania (chyba, że samoopalaczem :-)). Dlatego przetestowałam
już wiele kremów z wysokimi filtrami. Szukałam kremu, który mogłabym
mieć zawsze
w torebce, by był uniwersalny i nadawał się zarówno do twarzy, jak i w
wyjątkowych sytuacjach do ciała. I znalazłam. Ten krem chroni
maksymalnie także moje dzieci, jest hypoalergiczny i bardzo delikatny. Jak
na krem z tak wysokim filtrem wcale nie jest ciężki i nie pozostawia
białej warstwy na skórze. Łatwo się wchłania i dobrze rozsmarowuje. Od
kilku lat stanowi mój torebkowy niezbędnik. Dostępny w aptece. Koszt ok.
60 zł.

W codziennej pielęgnacji używam innego kremu z filtrem : La Roche -Posay
SPF 50+ Anthelios XL Tinted Extreme Fluid. Jest delikatnie koloryzujący,
dzięki czemu ładnie wyrównuje cerę i nie zawsze muszę nakładać
podkład lub puder, co szczególnie na wakacjach jest rzeczą zbawienną
:-). Ma konsystencję mleczka, dzięki czemu świetnie się rozprowadza po
skórze, łatwo wchłania i nie pozostawia świecącej i tłustej twarzy.
Świetny również pod makijaż! W aptece za ok. 60 zł.


A propos kremów z filtrami, to muszę się z Wami podzielić jeszcze moim
ostatnim kosmetycznym odkryciem. Krem MediSpa Sunspray  SPF35 z serii Cell
Fusion C. Jak wiadomo , aby kremy z filtrami spełniały swoją funkcję,
należy ponawiać aplikację co ok. 4-5 godzin. Ale jak to zrobić, gdy
mamy na twarzy makijaż. I oto on wkracza do akcji!!! Choć ma tylko filtr
35, to zawsze lepsze to niż nic :-). Rozpyla się w postaci mgiełki i
można go stosować nawet na makijaż. Świetnie się wchłania, cudownie
łatwo aplikuje, czysta przyjemność w ochronie ciałka i twarzy przed
słońcem. Rewelacyjna jakość! Firma Cell Fusion specjalizuje się w
produkcji wysokiej jakości dermokosmetyków, testowanych w klinikach
dermatologicznych. Pierwotnie kosmetyki te stworzone były dla lekarzy i
stosowane nawet po inwazyjnych zabiegach dermatologii estetycznej, gdyż
działają skutecznie i są jednocześnie bardzo delikatne i nie powodują
podrażnień. Mój nowy nabytek i perełka w torebce!
Do nabycia w dobrych gabinetach kosmetycznych lub dermatologicznych. Ok. 85zł/55ml.


Dla osób wymagających i o bardzo wrażliwej i alergicznej skórze, z tej
samej firmy dostępny także Laser Block 100 SPF50+ - krem polecany nawet
po bardzo inwazyjnych zabiegach dermatologicznych. Maksymalna dostępna
ochrona. Bardzo delikatny, hypoalergiczny, bezzapachowy. Ok. 150zł za 50
ml. opakowanie . W dobrych gabientach kosmetycznych i dermatologicznych.


Pisząc to siedzę na tarasie w słońcu ( muszę się wygrzać po długiej
zimie!), pokryta od stóp do głów wysokimi filtrami, w kapeluszu z dużym
rondem
i okularach przeciwsłonecznych. Upajam się wolnym, cudownym dniem.
Olimpia i Jagienka grają obok w papier, kamień, nożyce, Adrian brzdąka
pięknie na gitarze, Jogi  leży pod nogami. Życie jest piękne!!!!
Jeszcze tylko zimne mohito by się przydało :-)

3.Krem do rąk Gerlan - wspaniale nawilża i chroni skórę dłoni, ale
się nie klei
i łatwo wchłania. Niemiecka jakość! Niewielka pojemność pozwala na
umieszczenie nawet w małej torebce. Niezbędny!  Ok.10 zł za 20 ml.

4. Krem Nivea - malutkie opakowanie. Zawsze z nami! Oczywiście mówię
o tym starodawnym kremie, niebieskim ( lecz koniecznie w metalowym
opakowaniu - ma zdecydowanie lepszą jakość). Pomógł i przyniósł
ulgę w wielu sytuacjach. Delikatny nawet dla dzieci. Gdy byłam mała mój
ukochany pradziadek zawsze powtarzał :  niweja dobra jest na wszystko !
Stąd może także moja słabość do tego kosmetyku :-). Mój mąż nie
uznaje innego kremu! Nie stosujemy go jednak w dzień na słońce, gdyż
nie ma filtrów. I nigdy w mroźne dni! Ale w torebce jest zawsze!

5. Jedwabna chusta- no dobrze, nie jest kosmetykiem, ale jest totalnie
niezbędna! To taka zwykła  kwadratowa  chusta, którą się nosi
zawiązaną na szyi. Jest dość duża ( mniej więcej 90x90 cm),  lecz
wykonana z bardzo cienkiego jedwabiu, dzięki czemu ciasno zwinięta
zajmuje bardzo mało miejsca. Nie raz nas uratowała służąc jako np.:
- nakrycie głowy, gdy ktoś zapomniał kapelusza
- szalik w wietrzny dzień
- nakrycie gołych nóżek Jagienki, gdy zasnęła w wózku w upalny
słoneczny dzień na wakacjach w Sarajewie
- zasłona na szybę w samochodzie, by nie świeciło dziewczynkom słońce
podczas jazdy
- ochrona przed udarem cieplnym podczas ubiegłorocznego koncertu Red Hot
Chilli Peppers w Warszawie. Upał ogromny, zero cienia, patelnia!!! Olimpii
robiło się słabo od temperatury i palącego słońca. Ratunek i ulgę
przynosiły tylko okłady z chusty zamoczonej w chłodnej wodzie mineralnej :-).
Taka chusta w torebce to mój najlepszy patent :-)! Na pewno jeszcze nie
raz uratuje nas z opresji. Polecam!!!

Ciekawa jestem Waszych ulubionych kosmetyków i innych niezbędnych rzeczy
w torebce.
Miłego Dnia :-)

wtorek, 14 maja 2013

Marchewkowe pyszności

Wiem, wiem, już wiosna w pełni, a tort marchewkowy, który Wam nareszcie
chcę zaprezentować kojarzy się zdecydowanie z chłodniejszą pogodą.
Ale moja rodzina uwielbia go o każdej porze roku :-). Jest po prostu
wspaniały i niepowtarzalny. Pierwszy raz jedliśmy go w Anglii, będąc z wizytą
u przyjaciół. Zakochaliśmy się w nim od pierwszego kęsa. Do dziś
pozostaje naszym ulubionym tortem i nie było jeszcze osoby, która go u
nas jadła i nie chciała przepisu :-). Na podróż lub do szkoły polecam
muffinki marchewkowe!




Tort marchewkowy

Składniki:
2 szkl. mąki
2 szkl. cukru ( 1 szkl. białego i 1 szkl. brązowego)
2 łyżeczki cynamonu
1/2 łyżeczki soli
2 łyżeczki proszku do pieczenia
1 łyżeczka sody
4 jajka
cukier waniliowy lub trochę olejku waniliowego
1 i 1/2 szklanki oleju
3 szkl. utartej marchwi
1 szkl. posiekanych orzechów

Masa:
300g cukru pudru ( wystarczy nawet 250g)
220g kremowego serka np. Philadelphia
1 kostka masła




Wykonanie:

Jajka ubijamy do podwojenia objętości. Dosypujemy cukier i wciąż
ubijamy do uzyskania gładkiej, puszystej masy. Nie przerywając ubijania
dolewamy olej. Do masy dodajemy marchewkę, orzechy, cynamon, proszek i
sodę, sól oraz mąkę- wszystko delikatnie mieszamy drewnianą łyżką.

Ciasto wykładamy do formy wyłożonej papierem do pieczenia lub
wysmarowanej margaryną i wysypanej bułką tartą ( ja mam tortownicę o
średnicy 24 cm, ale może być także forma kwadratowa). Pieczemy ok. 60
minut w temperaturze 180 stopni - do suchego patyczka.

Masa:
Masło utrzeć na puch, dodać cukier puder, następnie serek kremowy.
Utrzeć na gładką masę. Wystudzone ciasto przekroić i przełożyć
połową masy. Przykryć drugim plackiem i posmarować wierzch ciasta
resztą kremu.
Smacznego!

Z tego samego przepisu czesto robię także muffinki marchewkowe. Wychodzi
ich  dość dużo, więc lepiej zrobić z połowy ciasta. Piecze się je w
temp. 200 stopni przez ok. 20 minut. Po wystygnięciu wyciągam z foremek i
po przekrojeniu na pół smaruję kremem dolną część i przykrywam
górną częścią babeczki. Posypuję cukrem pudrem, gdy są przeznaczone
dla dzieci do szkoły lub dla męża do pracy :-). Ale jeśli podajecie je
gościom w domu, to możecie nałożyć krem także na wierzch muffinek,
udekorować orzechami lub własnoręcznie zrobioną malutką marchewką z
masy cukrowej lub marcepanowej. Śliczne i pyszne :-)

poniedziałek, 6 maja 2013

Dbania o ciałko ciąg dalszy. Dzisiaj profi !

Skoro powoli wchodzicie w rutynę zdrowej codzienności, chciałam Wam
dziś podpowiedzieć, jak przyspieszyć uzyskanie jędrnego ciałka i
cudownie gładkiej skóry bez cellulitu. Sport sportem, jedzenie jedzeniem,
ale od zewnątrz też sobie musimy pomóc. Codzienna domowa pielęgnacja
jest niezastąpiona, ale jednak to profesjonalne zabiegi dają prawdziwego
kopa pomarańczowej skórce i galaretowatej....no...czemuś tam...
Sprawdziłam wiele zabiegów, rozmawiałam z kobietami i masażystami,
czytałam, grzebałam, dowiadywałam się. Nie sztuka dać się namówić
i omamić pierwszej lepszej osobie z niezłą gadką, która wciśnie nam
złoty środek odmładzający ciało! Szukając do gabinetu najlepszego
zabiegu, starałam się wybrać taki, który łączyłby jak najwięcej
najbardziej popularnych zabiegów ujędrniających w jedną całość i
przynosił tym samym najlepsze efekty.

Najbardziej popularne zabiegi ujędrniające:

- body wrapping - owijanie ciała folią lub bandażem, pod który nakłada
się odpowiedni kosmetyk. Przeważnie zabieg rozpoczyna się pilingiem,
który zwiększa wchłanianie substancji czynnych



- masaże  antycellulitowe - intensywne masaże mające za zadanie
wywołanie przekrwienia w masowanych miejscach, co prowadzi do stopniowego przyspieszenia przeminy materii w skórze i usuwania wszelkich
złogów i nieprawidłowo zmagazynowanej wody w przestrzeniach
międzykomórkowych. Patologicznie rozwijająca się tkanka podskórna
ulega stopniowej poprawie. Masaż dość mocny, ale dla hardcorowców jak
ja, całkiem przyjemny. Na efekty czekamy jednak dość długo, miłe to
jednak czekanie

- bańki antycellulitowe - gumowe bańki do masażu podciśnieniowego.
Masuje się nimi obszary objęte nieprawidłową tkanką zasysając fałd
skóry.
Dla wielu osób bardzo bolesne. Nie ma wielkiej możliwości, aby
regulować płynnie podciśnienie. Absolutnie niewskazany dla osób z
wrażliwymi naczyniami krwionośnymi, gdyż może powodować trwałe ich
rozszerzenie
( widziałam niestety takie przypadki) lub sińce i krwiaki, które na
szczęście po pewnym czasie znikną.

- endermologia - zabieg oparty na zasysaniu fałdu skóry i masażu
podciśnieniowym z jednoczesnym masażem rolkami znajdującymi się przy
otworze zasysającym. Zabieg dający niesamowite efekty ujędrniające
i antycellulitowe. Przeprowadzany jest w specjalnym kombinezonie, który
przeważnie kupuje się przy pierwszym zabiegu. Niektóre gabinety mają go
wliczonego w cenę zabiegu. Masaż taki powoduje wzmożone ukrwienie
i pomaga w usuwaniu toksyn, gdyż działa podobnie do drenażu
limfatycznego.
Przeciwwskazaniami, oprócz jak przy większości zabiegôw ciąży,
karmienia piersią i stanów zapalnych skóry, są przede wszystkiem
problemy naczyniowe. Czyli skłonności do żylaków, naczyniaków,
zapalenie żył, porozszerzane naczynia krwionośne


- rolletic - urządzenia masująco- rehabilitacyjne. Maszyna ta zbudowana
jest z bębna pokrytego rzędami wypustek, kręcącego się ze stałą
prędkością
i masującego poszczególne części ciała. Masaż działa na zasadzie
masażu limfatycznego, jest bezpieczny dla stawów. Przeciwwskazaniem są
jak zwykle choroby nowotworowe, ciąża, wszelkie stany zapalne w
organizmie, nadciśnienie, padaczka, osteoporoza, choroby serca i skóry.

- cellulogia - nowoczesne zabiegi wykonywane za pomocą dermomasażera,
które łączą w sobie masaż mechaniczny z podciśnieniem i jednoczesnym
zassaniem skóry oraz rolowaniem. Taki masaż silnie działa na podskórną
tkankę tłuszczową rozbijając ją, powodując likwidację cellulitu i
widoczną redukcję obwodów ciała. Wykonuje się go z wykorzystaniem
specjalistycznych preparatów antycellulitowych, modelujących lub
regenerujących.


Zabiegi te zostały uznane za najlepsze w dziedzinie  bezinwazyjnej
redukcji cellulitu, gdyż łączą cechy wszystkich  zabiegów dotychczas
istniejących.


Wykonywane są za pomocą dermomasażera, który łączą w sobie masaż
mechaniczny z podciśnieniem i jednoczesnym zassaniem skóry oraz
rolowaniem. Taki masaż silnie działa na podskórną tkankę tłuszczową
rozbijając ją, powodując likwidację cellulitu i widoczną redukcję
obwodów ciała. Dodatkowo wykonuje się go " na mokro" z wykorzystaniem
specjalistycznych preparatów antycellulitowych, modelujących lub
regenerujących. Dzięki ciągłemu pobudzaniu ukrwienia w skórze jest ona
lepiej odżywiona, dużo jędrniejsza, spłycają się także blizny i
rozstępy oraz stają mniej widoczne. Usprawnione zostaje także krążenie
limfy i zmniejszone obrzęki.
Przeciwwskazania są podobne, jak przy innych zabiegach, czyli:
- ciąża
- choroby nowotworowe
- stany zapalne skóry
- uszkodzenia mechaniczne skóry
- skłonności do krwawień i powstawania wybroczyn ( siniaków)
- rozszerzone naczynia krwionośne
- niewydolność krążenia
- gorączka, osłabienie organizmu
- zaawansowane nadciśnienie tętnicze

Wszystkie zabiegi sprawdziłam na sobie. Do gabinetu wybrałam cellulogię,
gdyż działa efektywnie przy relatywnie niskiej cenie. Efekty są widoczne
już po kilku zabiegach.
A jeśli połączy się zabieg z wykorzystaniem dermomasażera z okładami
z błota algowego, to po serii zabiegów nie poznacie swojej skóry.
Będzie spektakularnie odmieniona. I to nie tylko moje zdanie, lecz wielu
pań, które skorzystały z serii zabiegów.


Ostatnio coraz bardziej popularną metodą na pozbycie się niechcianego
tłuszczyku, odkrytą zaledwie kilka lat temu, jest kriolipoliza. Metoda ma
zwolenników i przeciwników wśród lekarzy. O działaniu napiszę w innym
poście, bo to temat dość rozbudowany.

Zajrzyjcie na
www.joannasobota.pl ! Chyba jakaś promocja na Was czeka
w dziale " Co nowego"!

czwartek, 2 maja 2013

Sportowej majówki ciąg dalszy !!!

Zgodnie z zapowiedzią dziś umówiłyśmy się na testowanie ćwiczeń Ewy
Chodakowskiej z nowego Shape'a. Cały program trwa ok. 40 minut i jest
totalnie, wspaniale wyczerpujący. Pot lał się strumieniami :-).
Polecamy bardzo!




 

W nagrodę czekał na  nas tort marchewkowy...mmm...przepyszny!
W następnym poście przepis.

Po zdrowym obiedzie ( grillowane szaszłyczki z krewetek tygrysich
i kurczaka, ryż brązowy i sałata z różnościami :-)) pojechaliśmy do
naszego Mini Zoo i na plac zabaw. Najmłodsza członkini naszej familii
też zasłużyła na aktywny dzień :-).






Na jutro także mamy plan: 13 km interwałami w plenerze lub, przy
niepogodzie, inny zestaw ćwiczeń Chodakowskiej we wnętrzach :-). Na
deser Dorota upiecze świeżutki placek drożdżowy z młodym rabarbarem!
Już się cieszę :-)