czwartek, 30 stycznia 2014

Korzenne słodkości


Od 6 lat mamy z przyjaciółmi taką małą tradycję i co wtorek wieczorem
się spotykamy. Nasze wieczorki miały początek, gdy byłam w ciąży z
Jagienką. Ciąża była zagrożona i niestety musiałam leżeć. Nasi
kochani przyjaciele ( których wtedy było więcej, ponieważ wielu z nich
od tamtego czasu przeprowadziło się w inne miejsca na świecie) raz w
tygodniu przychodzili i dotrzymywali mi towarzystwa. Tak po prostu. Abym
głupich myśli nie miała, aby poprawić mi humor i ogólnie z troski.
Każdy przynosił coś do jedzenia, Dorota-Szwagierka-Ukochana prasowała
nasze ciuchy, a leniwa Gruba Gloria ( czyli ja :-)) leżała na kanapie i
trzymała się za pękaty brzuch. Do dziś im jestem za to ogromnie
wdzięczna i bardzo to doceniam. Z tego właśnie powodu podtrzymuję te
spotkania i co wtorek stała ekipa spotyka się u nas na kolacji, deserze,
pokerze lub ciekawym filmie. Albo po prostu rozmawiamy i nieźle się
bawimy. O przyjaźń trzeba dbać. A ja akurat przekonałam się wtedy, że
mam prawdziwie prawdziwych przyjaciół. Aha, a dniem naszych spotkań był
wtorek, ponieważ w środę od rana przychodziła pani, która za mnie
sprzątała dom i nie musieliśmy się niepotrzebnie martwić ewentualnymi
okruchami z kolacji na podłodze :-). W zeszły wtorek Witold robił
kolację. Zrobił danie, którego nie jadłam chyba ponad 20 lat: szare
kluchy ze skwarkami i kapusta zasmażana do tego. Było pyszne cudownie!!!
Niezbyt może zdrowe i lekkie wieczorne danie, ale co tam! Raz nie zawsze!
A warto było. Profilaktycznie zażyłyśmy z Dorotką sylimarol :-). Ja
miałam zrobić deser. A że czasu miałam jak na lekarstwo, przypomniałam
sobie o szybkim, wymagającym minimum nakładu pracy, lecz za to niezwykle
pulchnym, wilgotnym i pysznym pierniku. Wciągnęli w mgnieniu oka cały. A
że wszyscy chcieli przepis, to umieszczam go ogólnie dla wszystkich.


Szybki, PUSZYSTY I WILGOTNY PIERNIK

2 jajka
1 szklanka cukru
2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 szklanki oleju
1/2 szklanki mleka
3 łyżeczki przyprawy do piernika
2 łyżeczki ciemnego kakao
1 łyżeczka cynamonu
1 łyżeczka pieprzu ziołowego
1 łyżeczka sody
1/2 szklanki dżemu ( jakiego macie)
2 szklanki mąki 

Przygotowanie

Białka ubijamy na sztywno, powoli dodajemy cukier, żółtka i nadal
ubijamy. Dodajemy olej i mleko, ubijamy. Ja tylko wszystko po kolei dodaję
robiąc w międzyczasie np. obiad, a ubija za mnie stojący planetarny
robot kuchenny ( prezent urodzinowy :-D).  Potem porcjami wsypujemy mąkę
wymieszną z przyprawami, kakao, sodą i proszkiem do pieczenia i ubijamy.
Na końcu dżem i mieszamy delikatnie łyżką. Wlewamy do formy
wysmarowanej masłem i wysypanej tartą bułką ( ja piekłam w zwykłej
podłużnej keksówce). Pieczemy 40-50 minut w temp. ok.180 stopni ( bez
termoobiegu, tylko grzałki góra +dół). Można polać polewą. Ja
rozpuściłam w kąpieli wodnej gorzką czekoladę i ok.100 g masła i tym
polałam piernik.


To ciasto długo zachowuje świeżość i miękkość. Można je
przełożyć powidłami. Jedyna jego wada, to że szybko znika w
tajemniczych okolicznościach :-).

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Wystawa


W podziemiach Miejskiej Biblioteki publicznej ma miejsce obecnie wystawa
Macieja Piotrowskiego pt. Energia Miast. Tym razem prace przedstawiają
Osiecznę i Rydzynę. Z wielką chęcią wybraliśmy się na wernisaż. Tym
bardziej, że autor obrazów to kuzyn mojej mamy i zadedykował jej dwie
swoje prace. Tak, kochali ją wszyscy. Jak określił to sam autor, ta
wystawa jest dla niego " podróżą sentymentalną", gdyż przenosi go w
miejsca, z którymi był związany od dzieciństwa. W Osiecznie mieszkali
jego rodzice oraz dziadkowie ( również dziadkowie mojej mamy). Dwa obrazy
poświęcił innym zmarłym krewnym: dziadkowi oraz kuzynowi Stefanowi.
Znawcą sztuki niestety nie jestem, dlatego posłużę się opisami
obrazów samego autora. W swoich pracach chciał pokazać ogromny ładunek
emocjonalny i wrażliwość na ważne dla niego miejsca. Wyeliminował
detale i przedstawił obiekty w sposób uproszczony, niekiedy tylko jako
barwne plamy. Wszystkie konkretne do dziś istniejące miejsca i pejzaże
przedstawione są przez pryzmat wyobraźni i wspomnień. Wszystkie prace
są bardzo emocjonalne i wrażeniowe, a tytułowa " energia" przedstawiona
jest poprzez czyste i zdecydowane barwy i tony.
Na wystawie możemy oglądać 29 prac wykonanych techniką olejną.
Malowane szerokimi pędzlami, niekiedy suchymi, oraz szpachlą.
To już 80-ta wystawa Macieja Piotrowskiego w kraju i zagranicą.
Grtulujemy!!!

Z moim tatą i Maciejem Piotrowskim, autorem obrazów
"Pozycja czasu Kornelii"- jeden z obrazów poświęcony mojej mamie
A tu Jagienka osobiście dokonuje wpisu do księgi pamiątkowej
Zapraszam do obejrzenia wystawy.

czwartek, 23 stycznia 2014

Co makijaż uczynić potrafi...



Dziś chciałam Wam pokazać, jak makijaż może niesamowicie zmienić
twarz. I to diametralnie i nie do poznania.
Kojarzycie RuPaul'a? Jeden z najbardziej znanych i rozpoznawalnych
transseksualistów na świecie. Mężczyzna wyglądający jak przepiękna
kobieta. Pierwszy raz go zobaczyłam dawno temu w teledysku Eltona Johna
"Don't go breaking my heart"





i link dla sprzętów Apple: http://vimeo.com/3526090

Piękny jest. Niejedna babka zazdrości mu figury.









Makijaże też niesamowite.





Ilość Photoshopa zapewne również :-)






Naprawdę teraz wygląda tak





Dacie wiarę?? Ja nie mogłam uwierzyć!!!



Obecnie RuPaul prowadzi amerykański program RuPaul's Drag Race, w którym
na drodze eliminacji wyłoniona zostaje kolejna ( kolejny ? :-)) Drag
Superstar. Było już 6 sezonów, czyli całkiem duża popularność.





A puenta dzisiaj taka: nieważne, jak wyglądamy na co dzień. W razie
czego zawsze mamy makijaż!!!! Alleluja!!!!


środa, 22 stycznia 2014

Ty BURAKU!!!!


Ten rok na blogu rozpoczęłam bardzo smutno. Ale jak to!!!! Dlaczego!?
Toż to nie "Smutno, zdrowo i stylowo"! Możecie mnie wyzywać! Przyjmę to
na klatę jak prawdziwy facet! .....Hmmm..... co??? :-)
Musicie mi wybaczyć te humorki, dochodzę do siebie i postaram się już
nie smęcić. Będzie znów "funky"! A dzisiaj nawet mega zdrowo!!! Bo o
buraku! Nie, nie! Nie o nieokrzesanym kmiocie tylko o warzywie :-).




Kolejny raz przekonałam się, że należy słuchać swojego organizmu. Od
jesieni popadłam w "obsesję burakową". Nagle i głęboko. Moje komórki
domagały się tego czerwonego geniusza pod każdą postacią. Zaczęłam
szukać różnych przepisów, eksperymentować, czytać. I wszystko stało
się jasne! To jedno z najzdrowszych i jednocześnie najbardziej
niedocenianych warzyw na świecie. Podczas jesiennego osłabienia i
psychicznego wyczerpania po minionych wydarzeniach rodzinnych instynktownie
znalazłam naturalne antidotum na wszystko. Moja Olimpia też źle znosi
każdą jesień. Bladzizna z niej wtedy straszna. A do tego rośnie teraz
jak na drożdżach. W ciągu 2 tygodni katowania jej sokiem z buraków i
marchewki zyskała piękne kolory, przestała być zmęczona i śpiąca
permanentnie i zniknęły nareszcie te cienie pod oczami. W wszystko przez
niepozornego buraka.

Burak powinien być stałym gościem na naszych stołach przez cały rok.
Teraz jednak szczególnie, w okresie jesienno- zimowym, kiedy nie mamy
dostępu do zdrowych, świeżych warzyw, powinniśmy zapałać do niego
miłością ogromną. Oczywiście idealnie by było, gdyby pochodził ze
sprawdzonych, ekologicznych upraw.

Na temat szerszych właściwości buraka rozpiszę się następnym razem,
ponieważ mnóstwo jest materiałów i na ten temat właściwie książkę
mogłabym napisać. Muszę zebrać to w pigułce. Dzisiaj tylko podam
przepis na sok z kiszonych buraków, abyście mogli go już teraz zrobić.
A czytając następnego posta o cudownym działaniu buraka, mogli ów
soczek popijać.
A robi się go prościutko.

SOK Z KISZONYCH BURAKÓW




Wyszoruj i obierz kilka buraków. Pokroj w plasterki, włóż do czystego i
najlepiej wyparzonego szklanego lub kamionkowego naczynia i zalej zimną
lub letnią przegotowaną wodą. Wody powinno być tyle, aby przykryła
wszystkie buraki. Do tego wrzuć obrane i przekrojone ząbki czosnku (
ilość w/g upodobań). Jeśli ktoś czosnku nie lubi, to chyba może
zrobić bez :-). I jeszcze trochę soli ( na litr wody dałam ok. pół
łyżeczki, ale to też kwestia gustu). Słoik należy przykryć szczelnie
gazą. Odstawić w temp. pokojowej na 3-7 dni. Sprawdzać sok codziennie i
jeśli pojawi się na wierzchu kożuch ( jak w ogórkach kiszonych), to go
zdjąć. Gotowy sok jest odrobinę gęściejszy niż na początku, ma
piękną, głęboką, czerwoną barwę i jest pyszny. Należy go wlać do
czystej szklanej butelki i trzymać w lodówce. Codziennie wypijać
szklankę takiego soku, najlepiej połowę rano i połowę wieczorem przed
posiłkiem.
Można go zmieszać ze świeżo wyciśniętym sokiem z jabłek, ale wtedy
do produkcji nie dodawać czosnku i mało posolić.




Taki sok ma wręcz czarodziejskie właściwości. Genialnie oczyszcza cały
organizm, a przede wszystkim wątrobę, nerki i jelita. Wykazuje silne
działanie krwiotwórcze i oczyszczające krew. Pobudza także krążenie
krwi i pomaga przy złej przemianie materii ( leczy zaparcia powodując
szybsze i bardziej burzliwe trawienie).
Oprócz dużej ilości witaminy C, B1, karotenu i witaminy P, zawiera
wiele makro- i mikroelementów; jest w nim dużo wapnia, magnezu, sodu,
potasu oraz dwa rzadkie metale: rubid i cez. Ten skład chemiczny buraka
ma bardzo duże
znaczenie w zwalczaniu nowotworów oraz wolnych rodników w organizmie.
Buraki pod każdą postacią mają silne działanie odkwaszające. Nadmiar
kwasów powstaje w organizmie, gdy jemy zbyt dużo mięsa, produktów
zbożowych i cukru. Alkalizujące czyli zasadotwórcze właściwości
buraka powodują przywrócenie równowagi trawiennej, wspomaganie
trawienia, pozbycie się zgagi i wielu innych dolegliwości ze strony
układu pokarmowego.
Oprócz soku z kiszonych buraków, mającego także działanie
bakteriobójcze, można pić sok ze świeżych buraków. Pyszny jest w
połączeniu z sokiem marchwiowym. Pić go należy podobnie, dwa razy
dziennie po pół szklanki. Gwarantuję, że po takiej kuracji sokiem z
buraków odzyskacie werwę i dobre samopoczucie, co oprócz większej
ilości hemoglobiny powodują także nasze "hormony szczęścia"
(serotonina i noradrenalina) tworzące się pod wpływem dużej ilości
kwasu foliowego z buraków. Ale o tym może już następnym razem wraz z
moimi ulubionymi przepisami na szybkie dania z buraków. Pozdrawiam Was
ciepło :-)



Mój nowy eksperyment: Sok z kiszonych buraków z dodatkiem marchwi i selera. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.







środa, 8 stycznia 2014

Odeszła...

Odeszła moja ukochana mama. To już prawie cztery miesiące, lecz dla mnie
to wciąż świeża rana. Nadal nie mogę w to uwierzyć. 
Była najwspanialszą, najlepszą osobą, jaką kiedykolwiek znałam. I
zapewne podobnej do Niej już nigdy nie poznam. Żyła dla innych, nie
potrzebowała niczego, a to co miała, chętnie by rozdała. Nawet domowe
przetwory, które uwielbiała robić, rozdawała rodzinie i przyjaciołom,
sobie zostawiając niewiele. Nawet panu odczytującemu liczniki od gazu
zawsze się coś skapnęło, jakieś ogóreczki lub buraczki. Popłakał
się, gdy się dowiedział, że nie żyje. 
Nigdy nikogo nie obmawiała. Nie oceniała bez poznania. Nie traciła czasu
na spotkania z ludźmi, z którymi " wypadałoby się spotkać". Ten czas
wolała przeznaczyć na spotkania z prawdziwymi przyjaciółmi i z nami. To
była dla Niej największa przyjemność.
Brakuje nam jej w każdej chwili. Codziennie łapię się na tym, że chcę
do niej zadzwonić, by coś jej opowiedzieć, spytać o radę lub czy
ugotować jej coś specjalnego, na co akurat miałaby ochotę. Ciągle mam
wpisany jej numer telefonu.
I zapewne taki stan jeszcze potrwa długo.
Pierwszy raz dotknęła mnie śmierć tak bliskiej osoby. Pierwszy raz
przechodziłam przez kolejne etapy żałoby po niej. Najpierw ogromny żal,
ból, ale taki zewnętrzny. Nie można zapanować nad łzami. Myśli są
cały czas nieobecne i ciężko jest uczestniczyć w codziennych
prozaicznych czynnościach. Trudno wprost uwierzyć, że życie toczy się
dalej, że ciągle nadają te same programy w telewizji, że inni nie
rozumieją mojego bólu i dzwonią, by pochwalić się swoim sukcesem. Nie
na miejscu. Po co wogóle dzwonią z pierdołami! To takie nieważne!
Bardzo mi pomagała w tych chwilach świadomość bliskości moich
przyjaciół, bez nachalności i zmuszania mnie do rozmowy. Dziękuję im
za codzienne sms-y, że są przy mnie i kiedy tylko zechcę, są do
dyspozycji. Najbardziej pomagała mi jednak fizyczna bliskość mojego
męża i córek, które po śmierci babci nie odstępowały mnie na krok.
Miały ogromną potrzebę ciągłego bycia przy mnie. Olimpia uczyła się
i odrabiała lekcje tam, gdzie byłam ja. Jagienka obok rysowała lub
bawiła się. Przerywały, aby mnie przytulić. Bardzo to przeżywały,
choć o tym nie mówiły. Zobaczyły jak łatwo można kogoś stracić, że
trzeba łapać każdą chwilę w towarzystwie kochanych osób. Może
podświadomie bały się, że mogą stracić mnie. Ich bliskość była dla
mnie nieoceniona. Szczególnie wtedy, gdy ten pierwszy, otwarty ból
przeszedł w głęboki, wewnętrzny smutek i psychiczny dół. Ten etap
był jeszcze gorszy. Niemoc zrobienia czegokolwiek. Mogłam godzinami
leżeć skulona pod kocem i ciągle nie dawałam wiary w to, że odeszła.
I dlaczego!? Stopniowo te uczucia przeradzały się w złość na lekarzy "
specjalistów", którzy przez kilka lat nie potrafili zdiagnozować u Mamy
guza w gardle, choć była częstym gościem u nich i czuła, że coś tam
ma. Jedyną i niezmienną diagnozą była wysuszona śluzówka i może
alergia na kredę. Ot, choroba zawodowa nauczycieli. Znalazła się w
końcu  pani laryngolog, która podczas pierwszego badania od razu
zobaczyła guza. Poleciła ją koleżanka Mamy, której ojciec był w
identycznej sytuacji. Okropny kaszel diagnozowano u niego przez lata jako
wynik...uwaga.....wysuszonej śluzówki!!! Dopiero pani doktor Daniela
odkryła raka krtani. Pan ten żyje już wiele lat bez krtani. Na
szczęście w porę trafił na dobrego lekarza. Dla mojej Mamy było
niestety za późno.

Piszę o tym wszystkim głównie dlatego, że chcę Was zmobilizować do
badań. Jako postanowienie noworoczne. Zróbcie na dobry początek
koniecznie podstawowe badania krwi, a kobiety także cytologię i badanie
piersi ( USG i mammografię, jeśli jesteście po 45 roku życia). Panowie
po 45 roku życia powinni zbadać prostatę ( na początek wystarczy
określenie PSA z krwi). Może później jeszcze jakieś USG jamy
brzusznej. Ja już to zrobiłam. Wiecie, taka mała fobia po stracie
bliskiej osoby. Ponoć normalne. Po 40-tce dobrze również poddać się
badaniu kolonoskopii, ponieważ rak jelita zbiera również coraz większe
żniwo wśród niestety coraz młodszych ludzi, uznawany już za chorobę
cywilizacyjną.W Polsce zajmuje 2. miejsce wśród przyczyn zgonów na
nowotwory złośliwe. I nie lekceważcie nigdy żadnych niepokojących Was
objawów. Zaufajcie sobie i słuchajcie własnego organizmu. Jeśli
diagnoza lekarza Was nie uspokoiła, to może warto ją jeszcze sprawdzić
u innego. A jeśli dopadną Was problemy laryngologiczne, polecam z czystym
sercem wspaniałą lekarkę i genialnego diagnostę panią Danielę
Mielcarek- Kuchta, której bardzo dziękuję za ogromną pomoc i opiekę
nad moją Mamą przez kilka ciężkich ostatnich lat. Jeśli macie zbyt
długo utrzymującą się chrypkę lub kaszel, albo czujecie, że coś w
gardle jest nie tak, sprawdźcie to. Raki głowy i szyi stanowią dziś
już 6% wszystkich raków, a rak płuc to najczęściej występujący
nowotwór złośliwy na świecie, na którego rocznie umiera 1,3 mln.
osób. Mimo, że oba raki uznaje się za nikotynozależne, zapada na nie
coraz więcej osób niepalących. 

Trochę postraszyłam, ale niech to podziała motywująco. Badajcie
się!!!! O rzucaniu palenia nie wspominam, bo zapewne dawno już to
zrobiliście :-). Świadomi i mądrzy przecież z Was ludzie!!!